fiona

nie raz pisałam już o makemylemonade. a własciwie o wearlemonade (klik, klik, klik, klik). do tej pory korzystalam jedynie z ich kilku wykrojów. tych pierwszych. tych  bezpłatnych. nowym przyglądałam się jedynie zza ekranu komputera. wyobrażałam sobie tylko co i jak mogłabym uszyć dla siebie. i w sumie dosyć długo rozmyślałam nad wykupieniem abonamentu wearlemonade. 7.50€ miesięcznie za dostęp do biblioteki wykrojów + jeden całkiem nowy wykrój każdego miesiąca. cena nie do końca wydawała mi się atrakcyjna. bo weźmy taką burdę dla porównania. 6.50€ miesięcznie a o niebo więcej projektów. i tak rozmyślałam rozmyślałam. przejrzałam internety. instagramy. i poległam. bo właściwie uwielbiam wszystkie modele. wszystkie mam ochotę uszyć. prędzej czy później. wszystkie mam ochotę nosić. 
"testowanie" abonamentu zaczęłam od fiony. ogrodniczki marzyły mi się już od dawna. te trochę w stylu lat 70tych od razu przypadły mi do gustu. świetnie wydłużają nogi. priorytet najwyższej rangi! są nieziemsko łatwe w wykonaniu. ich uszycie zajmuje niewiele czasu. serio serio. przyznaję, początkowo miałam pewne obawy. do tej pory spod igły, w nieznanych mi do dziś okolicznościach, wyszły tylko letnie szorty na gumce i spodenki do spania. nikogo nie zdziwi pewnie fakt, że były to projekty bardzo spontaniczne, wręcz eksperymentalne. bardzo na oko. oj bardzo. postanowiłam więc sprawdzić jak naprawdę wygląda proces szycia spodni. z kieszeniami w karczkach. z rozporkiem. i co? trudno nie było. nie było szarpania. i prawie nie było prucia. prawie. przynajmniej nie z mojego powodu. już w trakcie szycia wydawało mi się że coś jest nie tak. wybrany rozmiar wydawał mi się dziwnie za duży. stwierdziłam że tak powinno być. do tej pory nie miałam problemów z rozmiarówką wearlemonade. ale ale. tym razem coś im nie wyszło. po złożeniu wszystkiego do kupy spodnie od pasa w dół okazały się dużo za duże. pasek leżał znakomicie. przylegał świetnie. nie ściskał. dlatego, szczerze mówiąc, nie chciało mi się go odpruwać. wcale. no ale! czasem trzeba. pozbyłam się więc przede wszystkim krągłych linii bioder i około centymentra szerokości z każdej nogawki. efekt? wyłącznie może być. no nie wiem. jestem trochę rozczarowana. wyobrażałam sobie fione jako spełnienie moich ogrodniczkowych marzeń. i teraz zastanawiam się czy to wina wykroju? czy materiału? a  może tylko jego koloru? bo tak naprawdę po małych przeróbkach wykrój jest super! prosty, poparty filmikiem instruktażowym (wyłącznie po francusku!!!), wydłużający nogi po same pachy! i z drugiej strony ten leśny zielony. mój faworyt. byłam pewna że to zadziała! nie dało rady. niestety. nie twierdzę że porzucę fione w kąt. że oddam. że przerobię. dam jej trochę czasu. może to kwestia przyzwyczajenia. "kolorowe" spodnie dawno ustąpiły miejsca klasycznym niebieskim lub czarnym jeansom. fiona nie jest szczytem ekstrawagancji ale zwyczajnie czuję się nieswojo. pozostaję jednak dumna z siebie i z bardzo powolnego spełniania szyciowych marzeń. jeszcze niedawno odłożyłabym na bok igłę z nitką na samą myśl o rozporku czy spodniach tak w ogóle. więc uznajmy ten niewielki brak współpracy między kolorem a wykrojem jako szczegół. jako złośliwość rzeczy martwych. ot co!





Komentarze

Popular Posts